Potrzebuję opinii w sprawie możliwości uszkodzenia łożyska piasty. Historia jest przydługa, ja toczę pianę z ust 3 dzień, ale spróbuję streścić.
Oddałem samochód do serwisu z prośbą o wymianę oleju i sprawdzenie zawieszenia, okazało się że był luz na tulei lewego wahacza. Zgodziłem się na wymianę kompletu, po obu stronach. Efekt spoko, bo kierownica zrobiła się sztywniejsza (wcześniej jak opadała o 2-3 stopnie w prawo), a samochód chyba przestał ściągać w prawo. Po wymianie wypadało zrobić geometrię, więc umówiłem się w innym warsztacie tej samej firmy, ten który wymienił tuleje nie miał sprzętu do ustawiania geometrii.
Prawie zadowolony (został mega syf w bagażniku + uświntuszony dywanik kierowcy) wyjechałem z warsztatu żeby przejechać do drugiego na geometrię. Po 300m zapaliły się kontrolki ABS i VSA. Byłem już lekko spóźniony więc postanowiłem dojechać na miejsce zamiast wracać do pierwotnego mechanika. Teraz pomijając serię rozmów zarówno w warsztacie jak i przez telefon... na koniec dnia dostałem diagnozę, że koledzy z pierwszego oddziału nie mogli nic zepsuć, bo padło łożysko, a przy wymianie tulei nie dotykali przecież tarcz, piasty ani tym bardziej łożyska czy czujnika pod łożyskiem. Koniec końców propozycja naprawy padła następująca: ja zapłacę za nowe łożysko, warsztat pokryje koszty robocizny w ramach rekompensaty.
Moje wątpliwości są takie: jakiego musiałem mieć pecha żeby łożysko padło na 300m od wyjechania z warsztatu, albo jak jest możliwe, że skoro nikt tego zepsuć nie mógł, bo nie dotykał, to zepsuło się samo?
Generalnie serwis już trochę pochłonął i chociaż pojawiła się propozycja porozumienia to mam wrażenie, że jednak może to być trochę naciągana sprawa. Koło z tego co wiem nie było do tej pory zdjęte, diagnoza powstała na podstawie odczytu z komputera.
Czy ktoś mógłby powiedzieć coś na temat zasadności takie naprawy / rzetelności takiej diagnozy?
Gdyby przypadkiem jakiś pracownik tych warsztatów czytał forum to wszelkie uwagi do mojej wersji historii są mile widziane.
Oddałem samochód do serwisu z prośbą o wymianę oleju i sprawdzenie zawieszenia, okazało się że był luz na tulei lewego wahacza. Zgodziłem się na wymianę kompletu, po obu stronach. Efekt spoko, bo kierownica zrobiła się sztywniejsza (wcześniej jak opadała o 2-3 stopnie w prawo), a samochód chyba przestał ściągać w prawo. Po wymianie wypadało zrobić geometrię, więc umówiłem się w innym warsztacie tej samej firmy, ten który wymienił tuleje nie miał sprzętu do ustawiania geometrii.
Prawie zadowolony (został mega syf w bagażniku + uświntuszony dywanik kierowcy) wyjechałem z warsztatu żeby przejechać do drugiego na geometrię. Po 300m zapaliły się kontrolki ABS i VSA. Byłem już lekko spóźniony więc postanowiłem dojechać na miejsce zamiast wracać do pierwotnego mechanika. Teraz pomijając serię rozmów zarówno w warsztacie jak i przez telefon... na koniec dnia dostałem diagnozę, że koledzy z pierwszego oddziału nie mogli nic zepsuć, bo padło łożysko, a przy wymianie tulei nie dotykali przecież tarcz, piasty ani tym bardziej łożyska czy czujnika pod łożyskiem. Koniec końców propozycja naprawy padła następująca: ja zapłacę za nowe łożysko, warsztat pokryje koszty robocizny w ramach rekompensaty.
Moje wątpliwości są takie: jakiego musiałem mieć pecha żeby łożysko padło na 300m od wyjechania z warsztatu, albo jak jest możliwe, że skoro nikt tego zepsuć nie mógł, bo nie dotykał, to zepsuło się samo?
Generalnie serwis już trochę pochłonął i chociaż pojawiła się propozycja porozumienia to mam wrażenie, że jednak może to być trochę naciągana sprawa. Koło z tego co wiem nie było do tej pory zdjęte, diagnoza powstała na podstawie odczytu z komputera.
Czy ktoś mógłby powiedzieć coś na temat zasadności takie naprawy / rzetelności takiej diagnozy?
Gdyby przypadkiem jakiś pracownik tych warsztatów czytał forum to wszelkie uwagi do mojej wersji historii są mile widziane.
Comment